piątek, 20 września 2013

Pamiętam jak dziś, to było przed wojną.

fot.muzikon.pl

Pamiętam jak dziś. Była jesień, rok 2008, w radio leciała w kółko jedna piosenka, taki nowy singiel, zresztą słaby. Cała płyta była (jest) ok, a singiel totalnie komercyjny, do tej pory mam awersję. Mieszkałam wtedy w takim pokoiku na ulicy imienia jakiegoś pisarza na literkę K... albo Kopernika. Miałam taką empetrójkę, a w niej Comę. Dwie pierwsze płyty, bo trzecia właśnie wychodziła. [Później pamiętam, że kupiłam tę płytę zaraz jak się ukazała i pamiętam też mój wielki smutek, kiedy nie mogłam zgrać jej w formacie, w jakim chciałam i musiałam ją ściągnąć z neta.] Pamiętam, jak wracałam ze szkoły i była taka wietrzna liściowa pogoda, zimno, czasami mroźno, wcześnie robiło się ciemno, a ja słuchałam Schizofrenii.
Było wtedy dość schizofrenicznie. Na schodach chyba nie było światła, bo pamiętam, że zawsze wchodziłam po ciemku. Na górze przedpokój też był jakiś ciemny. W pokoju miałam okno takie zwykłe, nie małe, nie duże, z okna miałam widok na były obóz koncentracyjny, teraz muzeum. Właściwie nie na cały, ale na mauzoleum, takie gigantyczne, w środku są prochy ludzi, których tam spalono. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mądrze zaprojektowane, że tych prochów nie wywieje wiatr, chociaż jest taka wielka przestrzeń dookoła. A na mauzoleum wiatr zawsze wieje okrutnie, naprawdę okrutnie. Nie był ten mój widok z okna taki beztroski, ale nie będę narzekać, nie narzekałam i wtedy, bo nie był też uciążliwy i nachalny, nie taki vis a vis, należało spojrzeć w bok. Kiedy patrzyło się prosto, były tylko uliczki i domki jednorodzinne. Czasami siadałam na parapecie, patrzyłam na mauzoleum, słuchałam Comy, np tego i to miało jakiś klimat. Właściwie nie do opisania. Czasami siedziałam tak całe popołudnia, wieczory i rozmyślałam o dupie marynie i o ważnych sprawach. Miałam siedemnaście lat i czas na wszystko, teraz mam dwadzieścia dwa i nie mam czasu napisać kilku maili.


Na parapecie siedziałam też dość długo w poprzednim pokoju, który wynajmowałam. Tutaj były tylko ulice kompozytorów. Z nieszczęśliwej miłości wyleczył mnie Leszek.
A jeśli nie wyleczył to przynajmniej uśmierzył mój ból.
System, Tonacja, Zbyszek czy Zaprzepaszczone siły... to były najlepsze koncertowe utwory, to było wow! Wszystko przed pojawieniem się Hipertrofii było wow.
Pamiętam mój pierwszy koncert Comy, myślałam, że się posikam z wrażenia.To jest kolejne uczucie nie do opisania. Rogucki miał kilka włosów, był chudszy, nie ubierał się jak goguś, śpiewał gorzej niż teraz, ale klimat był totalnie lepszy. Wtedy był całkiem niepopularny, mniej ludzi miało bekę z jego tekstów, więcej doceniało muzykę.


Ostrość na nieskończoność.
To była muzyka, ech.

W 2008 roku, w zimie, kiedy było duże zapotrzebowanie na witaminy, z moja wspaniałą ówczesną współlokatorką, później przyjaciółką, kupowałyśmy ogromne siaty pomarańczy. Nie kilogram czy dwa, to były siaty. Tych pomarańczy było mnóstwo. Nie mogłam już wtedy siadać na parapecie, bo po pierwsze był mały i wyglądał na taki 'nie do siadania', po drugie leżały tam te pomarańcze. Jadłyśmy je, ale to nie był taki błyskawiczny proces. W tym naszym pokoiku było szaro od dymu, klimatycznie, piłyśmy wermut, jadłyśmy pomarańcze, a leciało to:


O! i śmierdziało kadzidełkami, to były fajki z kadzidełkami, a na stole leżało coś jak kawałek sari. I prawie nam spaliłam kuchnię, ale to było wczesną wiosną, a promocje na pomarańcze były w styczniu.
Był Ekhart, były Trujące rośliny, a Widokówka do tej pory kojarzy mi się z pożegnaniem. Tak niepotrzebnym, że nic nie powinno się z nim kojarzyć.
Kiedyś byłam uzależniona od tej muzyki, teraz już nie jest mi niezbędna do życia, coraz rzadziej jej słucham.
Nie zmieniła się tylko jedna rzecz - nienawidzę tej krytyki z dupy albo z kosmosu, bo nie wiem, z jakich innych miejsc może się ona brać.
"Anioły śmierdzą potem, żrą kiełbasę
Mają w dupie żywych" ulubiony przez hejterów fragment, wg mnie kwestia gustu.
Na dodatek Pierwsze wyjście z mroku, pierwszy album, najbardziej przesadzone w słowach teksty, ale najlepsza muzyka. Wszystko kwestia gustu.
Raz w życiu, przez przypadek weszłam na stronę antyfanów Comy (o dziwo! ktoś ma energię i czas by coś takiego tworzyć, ktoś inny ma zapał by w tym uczestniczyć, o dziwo! kilka tysięcy osób). Ta strona przypominała zwierzenia u Ewy Drzyzgi. Każdy mógł się wypowiedzieć o drodze, jaką przebył, o tym, dlaczego tak bardzo nienawidzi Comy. Przeważały historie ludzi, którzy kiedyś słuchali Comy, ale przejrzeli na oczy i teraz brzydzą się samą myślą, że kiedykolwiek mogli tego słuchać. Ja mam ten komfort, że jedyne, czym mogę się brzydzić to takimi ludźmi. Jak miałam pięć, sześć lat to słuchałam disco polo, wszyscy słuchali disco polo, a jeśli nie wszyscy to jakieś dziewięćdziesiąt procent. To była polska muzyka popularna lat dziewięćdziesiątych. Jak miałam dziewięć, dziesięć lat to słuchałam Ich Troje, Jennifer Lopez i Britney Spears. W gimbazie słuchałam techno w najgrubszym wydaniu, potem nastały u mnie czasy hiphopolowego 18L, inne takie podobne, aż do Pezeta ('jesteś laską boską, jak tabasko ostrą' sialalala). [To było coś. Zresztą do tej pory Pezet to jest coś. Jeżdżą po nim jak po burej suce za ostatnią płytę, ale wszystko kwestia gustu. Miał ochotę nagrać coś na lajcie to nagrał, zresztą od kilku lat łagodniał.]
Późnej zaczęłam słuchać czegoś, co można nazwać 'polskim rockiem' - Wilki, Myslovitz, Kazik, Hey, później muzyka progresywna, później coraz ciężej.
Nigdy nie wstydziłam się muzyki, której słuchałam. Nie lubię wielu zespołów, ale ich nie obrażam z tego powodu, bo jest to bardzo brzydkie. Nie znoszę happysadu. Jest to jeden z niewielu zespołów, których naprawdę nie lubię. Znam ich piosenki, bo słucham wszystkiego. W zeszłym roku mieli nawet jakiś singiel, którego się przyjemnie słuchało, ale to tyle. Byłam na dwóch koncertach (dwa pamiętam), nadal ich nie lubię. Trudno powiedzieć czemu. Głos wokalisty chyba mnie trochę irytuje. To jest moja prywatna opinia i nie dzielę się tym na stronie antyfanów happysadu, nie bluzgam tam, bo mam lepsze rzeczy do robienia.
Ogólnie jestem przeciwko bluzganiu na zespoły w internetach. Niedawno byłam w pewnej grupie na 'znanym portalu społecznościowym', jednak musiałam ją opuścić. Nie dlatego, że przestała mi się podobać, a z powodu nagminnego obrażania i wyśmiewania przez administratorów pewnego znanego zespołu deathcore'owego. Znam ten zespół, nie słucham, bo nie mój gust, ale totalnie nie pasuje mi ta krytyka z dupy. To jest krytyka internetowych speców. Na wielkie nieszczęście anonimowych.
Jak będę bogata i wpływowa założę fundację albo dojdę do władzy i ocenzuruje internet.

Muzyki lepiej słuchać, niż o niej rozmawiać.

Słucha(ła)m Comy chyba od drugiej płyty, będzie już siedem lat. Pechowo czy szczęśliwie, wszystkim moim ważniejszym wspomnieniom z liceum towarzyszy ich muzyka. Tylko dlatego mam do nich tak emocjonalny stosunek. Na szczęście już nie zionę ogniem, kiedy słyszę, że to the greatest gówno in the world. Po prostu nie lubię, gdy ktoś obraża muzyków, [bo oni włożyli sporo wysiłku, żeby nagrać coś, żeby się wybić] tak samo, jak nie lubię, gdy ktoś obraża gejów, Żydów czy ludzi o innym kolorze skóry, odstających uszach, krzywych nogach, czy łysych po pachami.
Kurde, ludzie, o co chodzi?


[pisząc tego posta przypomniałam sobie, że Lublin to piękne miasto, spotkałam tam pięknych ludzi i spędziłam tam piękne trzy lata, pozdro600!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz